Zaczyna sie swietnie- fajne zdjacia wyludnionego w nocy miasta, z góry, co pozwala pokazać ze cos sie dzieje, ale nie wiadomo jeszcze co... taki prosciutki manewr (film jest tani i widac to w kazdej scenie, ale o dziwo horrory wcale nie musza byc drogie, jesli ma sie niezłe pomysły i troche doswiadczenia w robieniu filmow). potem jest nadal nieźle- nieoczywista, niebanalna relacja matka-córka ( w horrorach zwykle relacje rodzinne sa schematyczne do bolu). Wnetrze klubu gdzie pracuje główna bohaterka bardzo klimatyczne... ale potem cos wtreszcie zaczyna sie dziac i niestety, z kazda chwila jest coraz gorzej :-( schemat goni schemat i to tak bolesnie, ze znajac kilka(nascie) filmow o zombie domyslasz sie kolejnych scen na długo wczesneij, zanim sie wydarza. Koncówka zenująca. no i ten tytułowy pomysł: 32 sekund spokoju miedzy kolejnym atakiem. Kto to wymyslił? jak w takim razie rozchodizła sie ta choroba, skoro oni nie gryzli, po prostu rozwalali wszystko na strzepy? mam wrazenie, ze tak strasznie chcieli pokazać cos nowego, ze przekombinowali. trzeba było spozytkować kreatywnosc na zachowania głownych postaci, albo dialogi...